Dzisiaj zrobię kilka postów. Cieszycie się? Pokaze taki nowy wywiad z takim panem, który lubi konie przeczytajcie sobie chociaż w jego wypowiedziach było strasznie mało wypowiedzi o konach prawie wogóle to i tak fota jest fajna. Sami zobaczcie.
Historia, taniec i konie
Rozmowa z Janem Suchomskim, prezesem oddziału Związku Inwalidów Wojennych w Świeciu, mieszkańcem Różanej, niedaleko Świecia.
Spotykam Pana w bajkowej okolicy, ukwiecona łąka, piękne konie,
malowniczy staw, czy całe Pana życie przebiegało w podobnej scenerii?
To, oczywiście, żart. Już jako kilkuletnie dziecko zostałem ranny w
głowę odłamkiem. Moja dziesięcioosobowa rodzina znalazła się w
niemieckim potrzasku w okolicach Kutna. Blizna po tym zdarzeniu widoczna
jest do dnia dzisiejszego. Ciężka była wojna, jednak po jej zakończeniu
też lekko nie było. Mój ojciec, człowiek bezkompromisowy, podpadał
każdej władzy. Niemcy wydali na niego wyrok śmierci, jednak inni Niemcy,
jego sąsiedzi jeszcze sprzed wybuchu wojny, poręczyli za niego i wyrok
anulowano. Wojna to straszna rzecz, jednak mam wiele przykładów, że
nawet w takich okolicznościach można zachować się godnie.
Wciąż żyje Pan historią, czy chętnie ogląda Pan filmy opowiadające o tamtych czasach?
Unikam jak ognia, bo krew mnie zalewa jak widzę bezmiar przekłamań,
naginania faktów do bieżącej polityki, lub idealizowanie jednej ze stron
wojennego konfliktu. W czasie wojny z ludzi wyłażą najgorsze instynkty,
bez względu na to jakiej są narodowości lub wyznania. Dlatego nic
dziwnego, że ci, którzy ten koszmar przeżyli, cierpią często do dnia
dzisiejszego.
Mimo tego wszystkiego, co Pan w swoim życiu przeszedł, jest Pan
człowiekiem pogodnym, pełnym energii „gościem” w czarnym kapeluszu,
którego wszyscy w okolicach Świecia znają i szanują. Jak Pan to robi?
Nie zastanawiałem się nigdy nad tym, a już na pewno nie zabiegałem o to.
Mam we krwi mówienie prawdy, nawet wtedy, gdy odbiorcy moich słów
rzednie mina. W Polskim Związku Inwalidów Wojennych wciąż widoczne są
dawne podziały, moje poglądy niekoniecznie podobają się związkowej
wierchuszce, ja jednak mam to w nosie. Robie swoje, wszystko, by tej
garstce członków świeckiego oddziału ulżyć w codziennej udręce. W tej
chwili nasz oddział zrzesza trzynastu członków, staram się przynajmniej
kilka razy w roku każdego z nich odwiedzić. To nieraz dla nich więcej
znaczy, niż jakaś konkretna socjalna pomoc. Poza tym, jak jest okazja,
to uwielbiam potańczyć, opiekować się końmi i śledzić to, co się w
bieżącej polityce dzieje.